I w końcu nastał ten dzień, w którym postanowiliśmy ruszyć dalej. Nie było to łatwe, ponieważ rozważaliśmy nawet pozostanie tu do końca urlopu i wyruszenie w ostatnią noc prosto na lotnisko. Przyjechaliśmy 1. marca i mieliśmy zostać trzy noce a ostatecznie wyjeżdżamy 12. ;)
Będziemy miło wspominać:
zachmurzone zachody słońca (znak zbliżającej się pory deszczowej);
spacery po "naszej" plaży;
zbieranie muszelek i fragmentów rafy koralowej;
spokojną, niemal odludną, sąsiednią plażę,
na której odpoczywały małe, wąskokadłubowe, łodzie z bocznym pływakiem,
dzięki którym MaMa i Starsza Siostra miały codziennie świeże owoce morza;
świetny hotel,
w którym obsługa dbała, żeby nam kokosy na głowę nie spadły,
po trawnikach biegały wiewiórki, kraby pustelniki, jaszczurki (to chyba jakaś agama - fota z balkonu) a w pokoju za telewizorem mieszkał sobie mały gekon (Starsza Siostra go polubiła, bo zjadał nasze komary, a Lankijczycy twierdzą, ze gdzie jest gekon, tam nie ma węży ;)
rewelacyjny basen (z brodzikiem dla Cycusia),
gdzie Starsza Siostra uczyła się skakać na główkę;
I oczywiście naszą ulubioną lunchownie na plaży (Mirissa Eye)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz