Uff... wstaliśmy o 5.30, udało się nam spakować i nawet się nie pozabijaliśmy, chociaż raz już było blisko. Punkt 6. zaczęliśmy znosić toboły (olaboga, ile tego barachła!) do naszego vana zamówionego jeszcze z PL - okazało się, ze lankijski teść znajomej znajomej świadczy usługi transportowe i zaproponował nam dobrą cenę - dość leciwa Toyota Hiace, ale obszerna, komfortowa i z działającą klimatyzacją :)
Po ok. 2h przejechaliśmy tylko 70km, ale drogi tu wąskie a kierowców dużo, każdy wyprzedza na trzeciego albo zatrzymuje się nagle na środku ulicy - chaos, ale wypadków podobno nie ma za wiele, bo wszyscy jednak używaja zasady ograniczonego zaufania a pierwszeństwo ma ten, co ma głośniejszy klakson i pierwszy się wepchnie ;)
Dotarliśmy do Pinnawela. Przed brama sierocińca tłum ludzi. Zaczęliśmy żałować, że przyjechaliśmy w niedziele. Po otwarciu bram okazało się, ze dla obcokrajowców jest osobna kasa, ale za stanie w mniejszej kolejce trzeba zapłacić 10x więcej niż gdy jest się autochtonem. To jest standardem we wszystkich tutejszych atrakcjach.
Sierociniec jest nieco smutnym miejscem, ponieważ znajdują się tu słonie, które nie mogą pracować - zarówno stare, schorowane oraz pokaleczone przez wieloletni konflikt z tamilami...
... jak i młode, którym źli ludzie albo miny zabrały matki.
Po porannym karmieniu odbywa się przemarsz przez wioskę na codzienną kąpiel w pięknych okolicznościach przyrody
Gdy już mieliśmy dość oglądania Starsza Siostra postanowiła przejechać się na jednym z takich olbrzymów. Odjechaliśmy kawałek od wioski i zjechaliśmy w las. Tu już były słonie zdrowe i zarabiające ;) kosztowało nas to 3000LKR za 20 min. + 100 LKR na banany do karmienia słonia w czasie jazdy + jeszcze prawie 300 wyciągnął od nas przewodnik słonia, za robienie nam fotek podczas przechadzki po dżungli (czyli reszta drobniaków, która miałem przy sobie - niezbyt był zadowolony, że tylko tyle;)
Starsza Siostra bardzo zadowolona, chociaż z czasem słoń śmierdział coraz bardziej a do tego bił ją uszami po łydkach ;) gdy weszliśmy do rzeki przewodnik przytomnie spytał nas, czy chcemy prysznic, na co odpowiedź mogła być tylko jedna - NIE! Dzięki temu przejażdżka skończyła się uśmiechem, zamiast płaczem ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz